feldmarszal

 
prihlásili ste sa: 04.02.2008
✌ ✌ — ✌
Bodov167viac
Next level: 
Points needed: 33

Magister z Wikipedii

Czytając blogi co niektórych ich autorów i autorek spotkamy się z tym, że znaleziony w internecie blog czy też poezja wstawiana jest w ich blogi bez podania skąd dany tekst pochodzi .

Nie będę tutaj zajmował się podawaniem nicków tych osób, gdyż uważam to za ich dyskryminowanie czy też mogą poczuć się poniżone.

Gdy takiej osobie napisze się na jej komentarzu blogowym po odczekaniu kilku chwil nie zobaczymy już tej swojej uwagi. Jest to cecha źle świadcząca o autorze czy autorce blogu.

Są osoby co nagminnie tak kopiują i udają, że to ich tekst, który sami napisali. Czasami zdarza się zauważyć umieszczane w oryginalnym tekście tzw. odnośniki w postaci konkretnego słowa, zazwyczaj w kolorze niebieskim i to samo jest dosłownie w blogu tym skopiowanym.

Potem na łamach blogu wywiązuje się dyskusja na temat treści i autor czy autorka komentują ten tekst jak własny.

Są oczywiście obrońcy takich osób, ale ta ich obrona też świadczy o braku podstawowej wiedzy w temacie.

Posłużę się w dalszej części blogu treścią artykułu opisującego właśnie jak to czynią m.in. studenci i jak lamią w tym temacie prawo, Ustawę o prawie autorskim i prawach pokrewnych . To samo dotyczy każdej osoby kopiującej teksty na „SWOJE BLOGI”

Polecam więc poszczególne działy tego blogu przeczytać ze zrozumieniem i nie udawać "pseudo znawcy" jak to widać w wykonaniu kilku ciągle powtarzających się "obrońców" pseudo autorów blogów.

    Kopiują po kryjomu

    Kto kopiuje, ten winny

    Czyste kłamstwo

W ubiegłym roku 54 proc. studentów uczelni publicznych i 72 proc. niepublicznych przyznało się, że pisząc pracę licencjacką lub magisterską korzystało głównie z Wikipedii. Takie dane przynoszą wyniki badań prof. Mariusza Jędrzejko ze Szkoły Główna Gospodarstwa Wiejskiego, do których dotarła "Rzeczpospolita".

Badania potwierdzają, że przy tworzeniu plac dyplomowych studenci coraz częściej korzystają z Internetu. Takie źródło informacji podało 44 proc. autorów magisterek w uczelniach publicznych i 62 proc. niepublicznych (najczęściej na kierunkach humanistycznych). Studenci korzystają przede wszystkim ze wspomnianej Wikipedii czy serwisu Sciaga.pl, z której czerpie 12 proc. studentów uczelni publicznych i 27 proc. z niepublicznych placówek.
Kopiują po kryjomu

Z badań wynika, że problemem jest też niewskazywanie źródła informacji przez piszących prace dyplomowe. 14 proc. studentów z uczelni publicznych i 32 proc. z niepublicznych przyznało się, że korzysta z już napisanych prac bez podawania źródła. A to już łamanie prawa.
Według ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych: Art. 115. 1. Kto przywłaszcza sobie autorstwo albo wprowadza w błąd co do autorstwa całości lub części cudzego utworu albo artystycznego wykonania, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 3.. Co więcej, przepisywanie cudzych myśli, słów bez podawania źródła to także wprowadzanie w błąd komisji egzaminacyjnej, czyli oszustwo oraz próba wyłudzenia dyplomu. Mówi o tym art. 272. Kto wyłudza poświadczenie nieprawdy przez podstępne wprowadzenie w błąd funkcjonariusza publicznego lub innej osoby upoważnionej do wystawienia dokumentu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. (przeczytaj więcej o skutkach prawnych nieuczciwych magisterek ).

Kto kopiuje, ten winny

Pisząc pracę magisterską, jak również każdą inną, mamy prawo do powoływania się na źródła fachowe oraz do cytowania. Warunkiem jest zaznaczenie w przypisach, skąd dany tekst pochodzi. Jeśli tego nie robimy, łamiemy prawo. Według ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych:

Art. 115. 1. Kto przywłaszcza sobie autorstwo albo wprowadza w błąd co do autorstwa całości lub części cudzego utworu albo artystycznego wykonania, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 3.

Jednak samo wykrycie zbieżności w tekstach to jeszcze nie plagiat. Dzieje się tak dopiero w momencie, gdy brak jest jakiegokolwiek przypisu do danego fragmentu.
Czyste kłamstwo


Przepisywanie cudzych myśli, słów bez podawania źródła to nie tylko plagiat, ale również wprowadzanie w błąd komisji egzaminacyjnej, czyli oszustwo oraz próba wyłudzenia dyplomu.

W świetle prawa jest to "wyłudzenie poświadczenia nieprawdy": Art. 272 KK

Kto wyłudza poświadczenie nieprawdy przez podstępne wprowadzenie w błąd funkcjonariusza publicznego lub innej osoby upoważnionej do wystawienia dokumentu, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

Dotyczy on zarówno plagiatu jawnego, jak i ukrytego. Czym się różnią? Plagiat jawny polega na wykorzystaniu całości bądź fragmentu pracy innego studenta i podpisaniu jej swoim nazwiskiem.

I nie ma znaczenia jak długi jest "zapożyczony" fragment. Plagiat ukryty to wplatanie do swojej pracy myśli z nie swojej pracy. Chodzi tu nie tylko o przepisywanie tekstu słowo w słowo, ale również o wykorzystywanie wyników cudzej pracy przy użyciu innych wyrazów. Kiedy treść i konstrukcja myślowa jest taka sama, również może być to zakwalifikowane jako plagiat.
Pracę można sobie sprawdzić samodzielnie za pomocą Internetowego Systemu Antyplagiatowego https://www.plagiat.pl/webplagiat/main.action wystarczy się zarejestrować i wykupić token, a dowiemy się, czy przypadkiem nie jesteśmy oszustami.

W powyższym temacie wykorzystano materiał ze stron :

http://www.edulandia.pl/Edulandia/1,98377,7687812,Magister_Wikipedii.html
http://www.edulandia.pl/Edulandia/1,98394,7626130,Nieuczciwa_magisterka.html

 

 

 

 

 


Czy mieliście przygodę z wcieleniem auta lub motocykla do służby ?

 

Masz motocykl lub terenówkę? Wojsko może je zabrać !

Odkąd zawieszono obowiązek służby wojskowej, miliony młodych Polaków śpią spokojnie.

O ile kamasze im nie grożą, do wojska mogą zostać wcielone należące do nich motocykle i samochody terenowe.

To nie żart!

Mówi o tym, cały czas obowiązująca, ustawa o powszechnym obowiązku obrony Rzeczpospolitej Polskiej z 1967 roku. Chodzi o "świadczenie usług rzeczowych w czasie pokoju".

W artykule 208 możemy przeczytać, że na "osoby fizyczne może być nałożony obowiązek świadczeń rzeczowych, polegających na oddaniu do używania posiadanych nieruchomości i rzeczy ruchomych na cele przygotowania obrony Państwa". Oprócz jednostek podległych i nadzorowanych przez Ministra Obrony Narodowej, zmobilizowanymi w ten sposób pojazdami dysponować może również, m.in.: Policja, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencja Wywiadu oraz Straż Graniczna.

We wrześniu zeszłego roku głośno było o takiej właśnie akcji mobilizacyjnej, przeprowadzonej przez Policję w Siemianowicach Śląskich i Świętochłowicach. Wtedy to, do skrzynek pocztowych kilkudziesięciu właścicieli motocykli trafiły listy z zaproszeniem (a mówiąc dokładniej - "zawiadomieniem o wszczęciu postępowania") do Urzędu Miasta w celu dokonania oględzin pojazdu oraz sporządzenia odpowiedniego protokołu.

Nie znamy szczegółowego kryterium selekcji jednośladów. Wiemy tylko, że wtedy w kamasze powoływane były zarówno choppery, jak i maszyny sportowe.

Co jeśli znajdziemy podobny list w swojej skrzynce? Czy można go zlekceważyć? Lepiej nie.

W zawiadomieniu znajduje się ściśle określony termin, w jakim musimy zgłosić się do siedziby odpowiedniego Organu.

Jeśli tego nie zrobimy, wydamy tym samym przyzwolenie na wcielenie pojazdu do służby. A trzeba pamiętać, że jest ono dobrowolne i nikt nie może zmusić naszego motocykla czy terenówki do wojaczki.

Zapewne część właścicieli dojdzie do wniosku, że dla świętego spokoju podpisze zgodę na użyczenie swojej maszyny. Na wojnę przecież i tak się nie zanosi, więc nie ma się czym martwić. Prawda? I tak, i nie.

W artykule 209 wspomnianej ustawy możemy przeczytać, że zmobilizowany pojazd może być przez wybrane

Organy wypożyczany na krótkie okresy również w czasie pokoju:
- w związku z ćwiczeniami w obronie cywilnej lub ćwiczeniami praktycznymi w zakresie powszechnej samoobrony - na dwadzieścia cztery godziny,
- w celu sprawdzenia gotowości mobilizacyjnej Sił Zbrojnych - na czterdzieści osiem godzin
- w związku z ćwiczeniami wojskowymi lub ćwiczeniami w jednostkach przewidzianych do militaryzacji - na siedem dni.

Co więcej, z momentem podpisania zgody na właścicielu zmobilizowanego motocykla albo auta terenowego zaczynają ciążyć dodatkowe obowiązki.Musi on na przykład dbać o dobry stan technicznypojazdu,informować o jego sprzedaży,

a często również o ewentualnych wyjazdach poza granicę kraju.

Podobne działania jak w Siemianowicach Śląskich i Świętochłowicach przeprowadzane są regularnie od kilku lat i równie dobrze mogą dotyczyć ciężarówek, dźwigów, spychaczy i samochodów osobowych.

Jeśli mieliście przygodę z wcieleniem auta lub motocykla do służby, może masz na to komentarz.

%%GD_PHOTO_ID%6748842%l%x1Z%%

%%GD_PHOTO_ID%6748856%l%x1Z%%

 

 

 

Powyższy temat opisał

 

Bartosz Sińczuk

na

http://moto.pl/MotoPL/1,88571,7650852,Masz_motocykl_lub_terenowke__Wojsko_moze_je_zabrac.html


Czy możemy pisać ?

Czy możemy tak bez zastanowienia wejść na inna stronę www i wybrać z niej dowolny tekst i wstawić do swojego pisanego właśnie blogu?

Czytając to co wielu obecnych czyni, rodzi pytanie dlaczego tak się dzieje ? Przytoczę tylko fragment

z REGULAMINU Forum GD znajdującego się na stronie http://www.gamedesire.com/dd-16,n-101.html

Regulamin forum w jednym z punktów określa - cytuję :

„Nie należy kopiować tekstów lub fragmentów tekstów z innych stron. W przypadku jednak kiedy

jest to wskazane, należy podać źródło, z jakiego się korzysta. „

Kwestie sporne tego forum jak tam jest podane , cytuję :

W przypadku innych kwestii spornych ma zastosowanie netykieta obowiązująca na naszym serwisie
Odwołania od decyzji należy kierować na: pjaworski@ganymede.eu lub rweber@ganymede.eu

To samo dotyczy i innych tekstów umieszczanych na blogach.  Ostatnio jak czytam też, iż istnieje coś

co nazwałbym "podkradanie" sobie nawzajem zdjęć z profili i żalenie się tym, nazywanie kogoś "złodziejm/złodziejką, a przecież to, to samo co skopiowanie tekstu z innych blogów.

Gdy zwrócę autorowi/autorce uwagę zaraz mogę spodziewać się lawiny tekstów potępiających moje słowa,

a co ciekawsze jestem przez autora/autorkę takiego blogu dodany do jego/jej osób ignorowanych.

Nie jest to dla mnie nic innego jak tylko to że dana osoba ma o sobie bardzo wysokie mniemanie i nie lubi PRAWDY.

Nawet w tak znanej Wszystkim internetowej WIKIPEDII można znaleźć treść na temat użycia czyjegoś

tekstu bez podania jego jako autora.

Nie trzeba tutaj być studentką 3 roku jak podaje alienacja , iż zna się na tym,

ale jest coś przeciwnego, gdyż sądzę, że z tego przedmiotu nie otrzymała zaliczenia.

Cytuję ten fragment.

Autorskie prawa osobiste – zespół uprawnień, jakie przysługują twórcy utworu.
jest to rodzaj szczególnej więzi niezbywalnej i nie podlegającej zrzeczeniu się,

łączącej twórcę z jego utworem, a wyrażającej się w prawie:
* autorstwa utworu,
* oznaczenia utworu swoim nazwiskiem lub pseudonimem albo do udostępniania go anonimowo,
* nienaruszalności treści i formy utworu oraz jego rzetelnego wykorzystania,
* decydowania o pierwszym udostępnieniu utworu publiczności,
* nadzoru nad sposobem korzystania z utworu.

Zastanawia mnie jedno czy to wstyd jest podać autora postu który się skopiowało?

Każdy chce tu zabłysnąć niby „własnym tekstem” i umieszczając go na swoim blogu narusza dobra

osobiste osoby która wcześniej dany tekst zamieściła.

Dodam że takie blogi w których umieściłem informacje skąd pochodzi dany tekst można znaleźć

u mnie w albumach profilowych.

Nawet dzisiejsze postępowanie autorki blogu na jej profilu alienacja i uwagi na ten temat spowodowały dodanie mnie do jej osób ignorowanych. Zamieszczam też pełne teksty z wypowiedziami

na temat jej blogu, które wybiórczo usunęła.

Podam tutaj przykład jaki opisany został na stronie „Gazety Wyborczej „ 10 marca 2010 roku.

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomości    /1,80276,7643052,Plakat__Rozyczki__plagiatem_plakatu_innego_filmu.html

Plakat reklamujący film "Różyczka" do złudzenia przypomina ten reklamujący inny obraz:

"Elegia" - film z 2008 r. z Penelopą Cruz w roli głównej. Podobieństwo jest tak duże,

że nie można mieć wątpliwości, że to plagiat. - To tylko inspiracja - tłumaczy dystrybutor filmu.

Jeszcze nie wygasły echa afery wokół filmu "Różyczka", związanej z rzekomym przedstawieniem w nim epizodów z życia Pawła Jasienicy, a mamy nową wpadkę. Już pierwszy rzut oka na plakat awizujący film

Jana Kidawy-Błońskiego oraz na plakat do filmu "Elegia" nie pozostawia złudzeń: ta sama pozycja aktorki Magdaleny Boczarskiej, te same kolory, a nawet liternictwo. Czy można mieć jakiekolwiek wątpliwości,

że autor polskiego plakatu skopiował czyjś pomysł?
- Plakat do "Elegii" zaistniał jedynie w internecie, nie był oficjalnym plakatem filmu.

To grafika przygotowana na targi, na których ten film był pokazywany - tłumaczy Michał Duma z firmy Monolith, odpowiedzialnej za dystrybucję "Różyczki". Duma widzi oczywiste podobieństwo plakatów,

ale nazywa je jedynie inspiracją.

  • To jest nasz polski plakat. Zrobiliśmy sesję z aktorką Magdaleną Boczarską. Plakat do "Różyczki" wykonała jedna z firm reklamowych. Tamtego plakatu po prostu nie było - dodaje Joanna Hanusiak

  • z firmy Monolith.

    Oficjalny plakat reklamujący film "Elegia" faktycznie wygląda inaczej niż ten, którym "inspirował się" Monolith przy "Różyczce". Niemniej twierdzenia Joanny Hanusiak, że plakatu z nagą Penelope Cruz na czerwonym tle "po prostu nie było" nie sposób obronić. Grafikę bez trudu można znaleźć w internecie i zapewne ma ona swojego autora. Na pytanie, kto nim jest, Joanna Hanusiak odpowiada: - A wie pan, że nie wiem. Pewnie producenci.

  • Przypomnijmy, że plagiatem nazywamy już skopiowanie nawet tylko części dzieła, bez wskazania na źródło. Czasem plagiat wynika z niedbalstwa lub nieświadomości. Autor może zasłyszaną gdzieś melodię uznać za wytwór swojego umysłu. Czasem też może nieświadomie się zainspirować np. kolorem pierwowzoru. Jednak w tym przypadku trudno mieć wątpliwości. Mamy do czynienia z jawną kradzieżą czyjegoś pomysłu.

  • Nawet jeśli funkcjonuje on tylko w internecie.

Oto sporne zdjęcie plakatu o którym jest powyższy artykuł

Nie zapominajcie podawać skąd wzięliście swoje teksty na blogi, to tylko Wam przyniesie uznania

a nie odwrotnie za dodawanie uwagi o pochodzeniu Waszego tekstu dajecie autorowi „ignor.”

Nie chcę zamieszczać tutaj nicków takich osób które za takie moje uwagi o pochodzeniu ich blogu z wierszykiem czy też innym skopiowanym tekstem dały mnie „ignor „

Jeżeli na do po tym tekście „zasłużą” to je umieszczę z odnośnikami to screenów z ich stron i tych konkretnych uwag.

Blog może zostać w każdej chwili uzupełniony o screeny z blogów na których usunięto moje uwagi.


Co wkurza w polskim kibicowaniu.

Tak, mili państwo, to będzie potok frustracji, zalew żółci i woda na młyn wywrotowcom.

Wiem, że mi się za to od Was oberwie, ale czasami człowiek po prostu musi z siebie wyrzucić to,

co mu ciąży na sercu, bo inaczej pęknie. Jako kibice jesteśmy bardzo irytującym narodem.

Jedno zastrzeżenie: ten tekst dotyczy przede wszystkim kibicowania ogólnonarodowego - gdy grają chłopaki Smudy, jedzie Kubica, skacze Małysz albo biegnie Kowalczyk.

Kibicowanie klubom i lokalnym sportowcom to zupełnie osobno sprawa.

I drugie zastrzeżenie: sam nie jestem wolny od niektórych poniższych przypadłości.

Wkurzają mnie więc tym bardziej. I jeszcze trzecie - mamy też zalety i o nich też kiedyś powstanie tekst.

A teraz do rzeczy:

Trąbki - po co polski kibice chodzą na stadiony, hale, czy pod skocznie? Po to, żeby obejrzeć zawody?

Jeśli tak myślisz, to chyba nigdy tam nie byłeś. Być może niektórzy rzeczywiście chcą coś obejrzeć,

ale jest dla nich ciężkie doświadczenie, bo tuż obok stoi jakiś współkibic,

którego głównym celem jest jak najgłośniejsze zadęcie w trąbkę. Historia uczy, że na każdego kibica oglądającego zawody w Polsce, przypada dwóch kibiców z trąbką i co najmniej jedna paczka aspiryny.

Kontrargumentem mogło by być "Nie podoba się? Nie chodź". Problem polega na tym, że trąbienie nie zaczyna się na zawodach i kończy tuż po nich, tylko trwa - dzień, dwa, trzy... od samego rana

po każdym mieście, w którym odbywają się zawody o znaczeniu narodowym,

krążą grupy trębaczy i robią tak zwaną atmosferę.

Eksperctwo - całe dzieciństwo byłem przyzwyczajany do faktu, że żyję w kraju czterdziestu milionów ekspertów od piłki nożnej. Ale ja się starzałem, a tu okazywało się,

że żyję też w kraju czterdziestu milionów wieloletnich ekspertów od Formuły 1,

czterdziestu milionów wieloletnich ekspertów od skoków narciarskich i czterdziestu milionów ekspertów

od piłki ręcznej.

W sumie 160 milionów ekspertów - jak dla mnie to trochę za dużo.

"W górę serca, Polska wygra mecz" - siatkówkę, poza okazjonalnymi wypadami na mecze warszawskiej Politechniki, rzeczywiście oglądam głównie w telewizji. I jako kibic w kapciach mam wrażenie,

że prowadzący doping jak się uweźmie na tę piosenkę, to potrafi nie odpuścić przez pięć setów.

I nieważne, czy wygrywamy 2:0 i 24:10,

czy przegrywamy w tym samym stosunku - cały mecz musi być jak tie break,

emocje muszą sięgać zenitu. Ani kibice ani prowadzący doping nie uznają faktu,

że mecz może mieć swą dynamikę i swój scenariusz, według którego się rozwija.

Napięcie nie może wspiąć się na najwyższe rejestry i tam pozostać przez 4 godziny - bo wtedy nie jest napięciem. Poza tym ta piosenka jest nudna.

Klaskanie w czasie hymnu rywala - niech mi ktoś wytłumaczy, w jaki sposób klaskanie w czasie hymnu

jest wyrażeniem szacunku dla przeciwnika? Klaskanie przed - rozumiem. Klaskanie po - rozumiem.

Ale w trakcie? Wstań w czasie hymnu, nie wyzywaj rywala, pogódź się porażką lub świętuj zwycięstwo - to będzie wyrażenie szacunku.

Teza o prawdziwym kibicu - polski dyskurs sportowy pełen jest twierdzeń o "prawdziwym kibicu".

Prawdziwy kibic jest z drużyną na dobre i na złe. Prawdziwy kibic zawsze wspiera swoich zawodników.

Nie byłeś nigdy na meczu? Nie jesteś prawdziwym kibicem.

Ja oświadczam, że mam to nosie i nie uznaję istnienia kibiców prawdziwych i nieprawdziwych.

Brak finezji - jeśli polski kibic pomaluje sobie twarz na biało-czerwono i założy biało-czerwoną czapkę z rogami, albo szczególnie modny ostatnio kapelusz w tych samych barwach, to osiąga szczyty pomysłowości.

Agencje pełne są zdjęć kibiców z całego świata i naprawdę trudno o nudniejszych fanów, niż Polacy.

Politycy na zawodach sportowych - chłopaki i dziewczyny, większość z Was się nie zna na sporcie

(choć oczywiście jesteście ekspertami od piłki nożnej, skoków, formuły jeden i piłki ręcznej -

patrz punkt "Eksperctwo")

więc weźcie się nie wydurniajcie z tymi szalikami i chodzeniem na trybuny honorowe.

Wyborca aż tak głupi nie jest.

Kibicowanie w kapciach - wydawać by się mogło, że jesteśmy bardzo usportowionym narodem.

Takie zainteresowanie sportem musi przełożyć się na dobrą kondycję fizyczną Polaków.

Rzeczywiście musi? Cóż, na razie się nie przekłada.

Przeklinać na kanapie z piwem w jednym ręku i paczką czipsów ustawioną tak,

żeby można było po nią sięgnąć bez przeciążania kręgosłupa

(przy czym przez przeciążanie rozumiem jakikolwiek ruch) - to umiemy doskonale.

I jeśli chodzi o sport - to w zasadzie tyle.

Reprezentacja Artystów Polskich - co to w ogóle są za goście? Ja też grywam z kolegami w piłkę,

ale nie robimy z tego takiego wielkiego halo. Że zbieracie pieniądze na cele charytatywne?

Podzielcie się swoimi zarobkami, jak macie takie złote serca. W zasadzie wydaje mi się,

że jedyny sens istnienia RAP-u to stworzenie miejsca, w którym Tomasz Iwan może policzkować braci Mroczków. Ech, szkoda, że mnie tam nie było.

Przekonanie o byciu najwspanialszymi kibicami na świecie - polscy sportowcy,

zwłaszcza ci uprawiający sporty zespołowe, wielokrotnie powtarzali, że mają najlepszych kibiców na świecie. Niezależnie od tego, czy to prawda, czy nie, ja nie mogę się przestać zastanawiać - a co innego mają powiedzieć?

Wyobrażacie sobie, że Paweł Zagumny po zwycięskim meczu w katowickim Spodku mówi "Mamy całkiem niezłych kibiców, jeszcze trochę się postarają, to wejdą do światowej czołówki"?

Problem polega na tym, że owi sportowcy powtarzali to na tyle często, że my, kibice, w to uwierzyliśmy. Daliśmy sobie wmówić, że jesteśmy najlepsi, że takiej publiczności nie ma na całym świecie.

Byłem na jednym czy drugim stadionie poza granicami naszego kraju i mam złą wiadomość:

nie jesteśmy najlepsi.

Nawet jak jesteśmy całkiem w porządku (co - przyznaję - się zdarza), to nie mamy żadnych podstaw,

żeby twierdzić, że inni nie dorastają nam do pięt.

Dobra, wyrzuciłem to z siebie. Teraz walcie i zacznijcie mnie wyzywać.

Jestem gotowy i nawet przypuszczam, że zasłużyłem.

 

 

 

 

Za.

http://www.zczuba.pl/zczuba/1,90957,7484103,Co_mnie_wkurza_w_polskim_kibicowaniu.html

 


Tak szanowni czytelnicy  tego powyższego tekstu. Zamieszczenie jego i poddanie dyskusji skłoniło mnie do tego tylko to, że lubicie czytać i krytykować autorów blogów.

Zobaczymy jak krytykujecie innych, gdyż jest to tylko wierny przedruk w podanej wyżej strony i autorstwa Bohdana Pękackiego.


Strzeż się w internecie c.d.

Bezpieczeństwo poczty elektronicznej

Skomplikowane i niekojarzące się z żadnym słowem hasła to absolutna podstawa,

nie tylko w przypadku poczty elektronicznej.

Najlepiej używać kombinacji cyfr, liter (dużych i małych w jednym haśle) i znaków typu pytajnik lub wykrzyknik.

Istnieją w sieci programy do tworzenia tego typu haseł. Można je ściągnąć albo skorzystać z nich online.

Najlepszym jednak sprzętem do tworzenia hasła jest własny rozum.

Mamy przynajmniej pewność, że nie wyśle on nowo utworzonego hasła w niepowołane ręce.

Dobrym sposobem jest używanie dla każdego serwisu innego hasła i zmieniać je co jakiś czas.

Największym jednak niebezpieczeństwem czyhającym w skrzynce jest tzw. phishing.

Jest to praktyka najczęściej stosowana przez sieciowych złodziei.

Zasada jest prosta: przestępcy podszywają się np. pod bank,

wysyłają np. prośbę o aktualizację danych

a wraz z nią link do strony bliźniaczo podobnej do prawdziwej witryny banku.

Nieświadomy użytkownik ?aktualizuje? dane (wpisuje login i hasło)

które są natychmiast przechwycone.

Co prawda nie daje to jeszcze złodziejowi możliwości zrobienia przelewu,

bo do tego potrzebowałby albo karty kodów, albo telefonu,

na który bank przesyła kod umożliwiający dokonanie operacji,

ale dostęp do konta oznacza daje możliwość odczytania wielu osobistych informacji.

Znów najlepszą bronią przeciwko takim atakom jest ostrożność.

Po pierwsze, prośby o aktualizację danych są zwykle pisane łamaną polszczyzną.

Spamerzy pochodzą przeważnie z innych krajów niż Polska, toteż ich tłumaczenie jest zwykle marne.

Z tego samego powodu błędy mogą się pojawić na podrobionej stronie.

Po drugie, poważne instytucje są świadome tych zagrożeń, toteż rzadko wysyłają prośby

o aktualizację danych.

Po trzecie, strony prawdziwych banków zawsze zaczynają się od ciągu liter https, a nie od http.

Przy takim połączeniu zmienia się także kolor pasku adresu. Trzeba także uważać na witryny,

które mają podejrzanie długi adres. Aby mieć pewność, najlepiej samodzielnie wpisywać adres witryny.

Po czwarte podczas połączenia ze stroną logowania (i na stronach, które wyświetlają się później) w prawym dolnym rogu strony wyświetla się żółta kłódka.

Drogą mailową spamerzy lubią też rozsyłać wirusy.

Zwykle wygląda to tak, że w wiadomości znajduje się link, który rzekomo ma prowadzić do zabawnego

(lub - mówiąc eufemistycznie - wywołującego emocje) filmu, darmowego programu antywirusowego itp.

W rzeczywistości najczęściej w linku kryje się wirus.

Najlepiej w takim wypadku po prostu kasować maile od nieznanych nadawców.

Trzeba pamiętać, że podobne wiadomości mogą być wysyłane za pośrednictwem portali społecznościowych i mikroblogów, takich jak Blip.

Zabezpieczenia przed wirusami. Złośliwe aplikacje, pod zmienioną nazwą lub zaszyte w innych plikach,

bardzo często rozpowszechniane

są także poprzez sieci p2p oraz systemy wymiany danych pomiędzy internautami,

np. portale, gdzie można za darmo umieszczać pliki do pobrania.

Jednak nawet jeśli nie wchodzisz na podejrzane strony i nie ściągasz plików z sieci,

to i tak twój komputer nie jest bezpieczny. Wirusy mogą się kryć także na pendrive'ach znajomych.

Dlatego warto zaopatrzyć się w program antywirusowy i tzw. firewall,

nawet jeśli kosztuje to spowolnienie pracy komputera. To może być jedyny koszt,

bo w internecie jest wiele darmowych programów tego typu.

Bezwzględnie trzeba też pamiętać o aktualizacjach systemu operacyjnego.

Niebezpieczne łańcuszki

W sieci często pojawiają się też tzw. ?łańcuszki?, działające na zasadzie piramidy argentyńskiej. Teoretycznie wystarczy wpłacić na specjalne konto niewielką sumę pieniędzy,

a następnie namówić do tego swoich znajomych. Twórcy takich piramid obiecują,

że za każdego nowego członka ? łańcuszka? dostaniemy część tej sumy, którą wpłacił.

Teoretycznie po niedługim czasie - według oszustów - czeka nas bogactwo. W praktyce jednak duże pieniądze zarabiają jedynie ci, którzy są na szczycie piramidy,

czyli zwykle właściciel konta i jego wspólnicy.

Sklepy internetowe

Szczególnie uważnie powinniśmy korzystać także z systemów aukcyjnych,

sklepów internetowych oraz stron bankowych.

Aby utrudnić złodziejowi życie nie wchodźmy na strony banków, sklepów, portali za pomocą linków

lub wyników odnalezionych w wyszukiwarce internetowej.

Lepiej samodzielnie uruchomić przeglądarkę i wprowadzić adres witryny.

Tutaj, podobnie jak w przypadku logowania na stronę banku, lepiej wykorzystać bezpiecznysposób używając połączenia szyfrowanego https://.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Za:

http://supermozg.gazeta.pl/supermozg/1,97455,7530471,Strzez_sie___w_internecie.html